wtorek, 22 października 2013

Rozdział I

                                                                  Rozdział I: "Początek"

                                                      *** 16 lat pózniej***

(narracja Kaylie)

-          I jak Kay, cieszysz się? – zapytała mnie Lio (nie wiem jak pisać niektóre imiona - przyp. aut.)
-          Cieszę, z czego? – zapytałam zdziwiona.
-          No, jak to z czego? Przecież już jutro ty, ja, Zoey, Ian i Kris jedziemy na miesiąc do rodziny zastępczej na czas próbny, któreś z nas nareszcie wyrwie się z tego przeklętego domu dziecka!!!
-          Chyba któreś z was. – poprawiłam przyjaciółkę. – Z moim pechem i totalnym brakiem urody nikt nigdy mnie nie adoptuje.
-          Oj, weź wyksztuś z siebie choć trochę entuzjazmu...- powiedziała niemal, że błagalnym tonem, poczym dodała – Nie wiem jak ty, ale ja idę się spakować. – po tych słowach podeszła do swojego łóżka, wyjęła z pod niego walizkę i zaczęła wkładać do niej ubrania, które wcześniej poskładała.
 Westchnęłam i również zaczęłam się pakować, trwało to jednak za krótko by zająć moje myśli na dłużej niż godzinę. Spakowaną już walizkę z powrotem wepchnęłam pod mój wąski, niezbyt wygodny tapczan i spojrzałam na zegar wiszący na ścianie pięcioosobowej sypialni (jednej z wielu) więzienia dla sierot ups, to znaczy: domu dziecka. Była 21,13 miałam więc 57 minut do ciszy nocnej, wieczorną toaletę wykonałam niecałe dwie godziny temu. Postanowiłam położyć się wcześniej i zasnąć.
Ach, ciekawe jaka będzie ta nowa rodzina. – pomyślałam, niewiadomo kiedy odpłynęłam w objęcia Morfeusza...



***


(narracja Carlise)

Jechałem właśnie z Rouse do sierocińca, z którego mieliśmy odebrać piątkę dzieci. Alice mówiła, że dwoje z nich ma jakieś dary, miesiąc czasu wystarczy nam by zaobserwować które z dzieciaków mają talenty, potem pod pretekstem odwiedzin kuzynów Elezar sprawdzi jakie zdolności mają i przydatny dar zostanie z nami. Niezły plan, chochlik[1]  wymyśliła. Już prawie dojechaliśmy, więc zwolniłem do dozwolonych sześćdziesięciu pięciu km\h. Personel domu dziecka na pewno zdziwiłby się gdyby na podjazd wjechały dwa rozpędzone do trzy setki samochody, a ich kierowcy oświadczyliby iż przybyli odebrać dzieci. Skręciliśmy właśnie we właściwą ulice, włączyłem głośnik i powiadomiłem Rousalie.
-          Rouse, zwolnij. Ludzie. – przed wyjazdem ustaliliśmy, że słowo „ludzie” będą naszym hasłem na wypadek gdyby któreś z nas zaczęło się zachowywać zbyt nie ludzko. Nie sądzę by ktoś z personelu ośrodka znał język polski – jest to w końcu niezbyt wielki kraik leżący w północno- zachodniej Europie[2].
-          Tak jest szefie, bezpieczna tożsamość przede wszystkim. – z tonu jej głosu wywnioskowałem, iż mówiąc te słowa zasalutowała. Dobrze, że dziewczyna traktuje poważnie zawód łowcy. Jedną z jej zalet jest to, że zawsze wykonuje rozkazy ( a, że nie zawsze z zapałem, inna sprawa).
-          Tak trzymać generale, jestem z was dumny. – ciężko westchnęła, przed wyjazdem już kilkakroć powiedziała mi, co o tym wszystkim myśli.
Zatrzymaliśmy się przed ośrodkiem i równocześnie wysiedliśmy z  naszych samochodów poczym skierowaliśmy się do recepcji.
Był to niewielki, kwadratowy budyneczek o ścianach w kolorze brzoskwini, wnętrze było przytulne: jasnobrązowe ściany, stary, pozłacany żyrandol, w rogu mały, drewniany stolik zaraz przy nim obita w beżową skórę kanapa na którą mam nadzieje nie będziemy musieli usiąść, jak na ludzkie oko była pewnie w miarę czysta, ale wampirzym było widać, że dawno nikt jej nie odkurzał.
-          dzie... dzień dobry. – wybąkał jakiś czarno-włosy recepcjonista (pewnie zaszokowany urodą mojej córki, która stała przed lobby).
-          Dzień dobry. – odpowiedzieliśmy chórem.
-          Mieliśmy wziąć piątkę dzieci na czas próbny. – oświadczyłem.
-          Na nazwisko? – zapytał, nadal wielkimi oczami gapiąc się na Rouse.
-          Cullen. – powiedziałem. Mężczyzna sprawdził coś w komputerze, niechętnie spuszczając wzrok z blondynki.
-          Zgadza się. Proszę chwilkę poczekać – powiedział, a następnie ogłosił do mikrofonu – siostro[3] Wialle, proszę przysłać dzieci dla państwa Cullen, niech podopieczni poznają nowych rodziców.




(narracja Kaylie)


-          Dzień dobry dzieci.
-          Dzień dobry siostro Wialle. – odpowiedzieliśmy wspólnie.
-          Lio, Zoey, Kristin, Ian i Kaylie rodzice po was przyjechali, idźcie się przywitać.
Wzięłam mój bagaż i wolnym krokiem ruszyłam za moim ”rodzeństwem”. Może ci rodzice nie będą znowu aż tacy źli. WRÓĆ!!!! Jacy rodzice!!? Pomieszkam z nimi miesiąc, a potem mnie odeślą, jak wszyscy okresowi opiekunowie, nie pamiętam ile razy się już tak rozczarowałam. Oczywiście postaram się zrobić dobre wrażenie, choć wiem, że i tak nic to nie pomoże. A tak swoją drogą, ciekawe ile lat mają nasi ro... opiekunowie, przecież mamy wszyscy po 16-17, takich starych to się chyba nie adoptuje? No, jak będzie tak będzie. Zoey właśnie otwierała drzwi do sekretariatu[4]. I wtedy mnie zatkało, przy ladzie stała para pięknych aniołów o blond włosach i niezwykłych bursztynowych oczach mieli niezwykle bladą skórę prawie białą, a sylwetki jak u modeli, ubrania skromne, lecz cóż
z tego, skoro ciuchy były najlepszych światowych marek i najdroższych?!! Nie przesadzam, widziałam rurki tej kobiety na wystawie więc wiem, że kosztują osiem stów. Ale to nie wszystko, oboje byli cholernie młodzi facet miał pewnie dwadzieścia trzy lat, a kobieta dziewiętnaście, no max dwadzieścia! Zerknęłam na ich dłonie i ujrzałam na serdecznych palcach złote obrączki.
ONI SĄ MAŁŻEŃSTWEM?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!
 Dwadzieścia trzy lat ok., wiek jako, tako do tego odpowiedni, ale nie dziewiętnaście!!!!!!!!!!!!
Wtem głos zabrał pan Grey - nasz recepcjonista:
-          Moi drodzy, to wasi nowi rodzice pan i pani Cullen – powiedział po czym na powrót wbił wzrok w (dosyć głęboki) dekolt „anielicy”.  Hmmmm.... Cullen, Cullen; to nazwisko coś mi mówiło, ale nie wiedziałam co. Tak jakbym już je gdzieś słyszała i to co najmniej  kilka razy. Eee, pewnie mi się tylko zdawało...
-          Am... tak właściwie... – zaczęła blondynka, lecz mężczyzna uciszył ją subtelnym gestem ręki. – nie spodobała mi się jego dominacja – Kobieta w mig zamilkła.
Nie umknęło to uwadze Grey’a, który spojrzał na p. Cullen’a wilkiem. Na co mężczyzna posłał mu lodowate spojrzenie facet od razu się ogarnął.
   -      Jak się nazywacie, moi drodzy? -  zapytał, zapewne aby zmienić temat.     
-          Jestem Lio. – przywitała się moja kumpela.
-          Ja, Kristin. – powiedziała nieśmiało szatynka.
-          Nazywam się Ian. – przedstawił się chłopak, zapatrzony w naszą nową opiekunkę... – och, dobra, a co mi tam w myślach chyba można trochę pofantazjować, co nie? - MAMĘ. Ach, jak to pięknie brzmi.... CENZÓRA!!!
-          Zoey. – rzuciła zazdrośnie brunetka, wyrywając mnie z zamyśleń. Grrrrrrr nie cierpię jej, myśli, że jak jest najładniejszą dziewczyną w domu dziecka to od razu zmiotłaby ze sceny Miss World. Phi.
-          A ty, jak się nazywasz? – zapytała blond włosa piękność, której zawdzięczałam wkurzenie tego plastiku (czyt. Zoey). Podniosłam wzrok, okazało się, że dziewczyna patrzy swoimi dużymi złotymi oczami prosto na mnie. Wzrok miała zimny, a twarz bez wyrazu. Zaraz, zaraz... złotymi? Dziwne. Dziwne – ale piękne i wyjątkowe.
-          Y... y... kk... Kaylie... Mam na imię Kaylie. – powiedziałam tak cicho, że nikt nie miał prawa tego usłyszeć, a jednak.
-          Miło – powiedziała, lecz takim tonem jak gdyby chciała powiedzieć „ zdychaj”.
-          To gdzie są wasze bagaże? – zapytał pan C.
-          Stoją przed budynkiem. – powiedziała znudzonym tonem pani C.  Z kont to wiedziała?? Blondyn pochylił się nad nią i wyszeptał jej coś do ucha. Nie usłyszałam co.
Następnie blond-włosi małżonkowie ruszyli w stronę wyjścia, bez słowa poszliśmy za nimi. 
Weszliśmy na mały parking przed sierocińcem; stały tam takie samochody jak zawsze:
Wolkswagen Rabbit, Wolkswagen Golf, cztery Fordy Fiesta i autokar sióstr zakonnych. Minęliśmy te wszystkie maszyny i podeszliśmy do dwóch pojazdów jak z bajki:
Lakiery o wyrazistych kolorach rozszczepiały promienie słońca, a na widok sportowych kształtów "odleciałby" nie jeden fan motoryzacji. 

-         Troje z was jedzie ze mną, reszta z Rouse – powiedział nieoczekiwanie blondyn. Rouse? Czy to właśnie tak miała na imię nasza nowa opiekunka? – wyjdzie w praniu.
-         Z ROUSE!!! – wrzasnął bezmyślnie Ian. Kobieta spojrzała na niego z politowaniem i prychnęła niczym zrzędliwa kotka. Oj, coś czuje, że się nie polubimy – pomyślałam...


muzyka = Just Give Me A Reason (feat. Nate Ruess)


                                                                  ***

     Oto i nn. W szkole opracowałam jeszcze drugą narracje Kay, więc nie jest ona zbyt piękna, muza też kiepsko dobrana, jakoś nie mogłam niczego dopasować. :-[ Jak poprzednio proszę o komentarze, wszelkie zastrzeżenia wezmę pod uwagę pisząc następny rozdział. Chciałabym też wiedzieć co sądzicie o wyjaśnieniach pod notką, bo w prologu pojawiło się niedomówienie.
Nie podam, jeszcze daty pojawienia się rozdziału II, ale zrobię to gdy tylko sama będę (w przybliżeniu) znała termin.
 
                                                                                                     
                                                                                                                     Wasza Krulica.      
:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:*          


[1] Chochlik – często używana ksywka Alice.
[2] Przykra prawda, ale tak właśnie postrzegają nas większe kraje.L
[3] Personel tego sierocińca tworzą głównie siostry zakonne.
[4] To tam nowi rodzice czekają na dzieci. (dla niedomyślnych :-P).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli czytasz to komentuj, jeśli nie umiesz to napisz chociaż czy Ci się podobało. Klawiatura nie gryzie!