Rozdział I: "Początek"
*** 16 lat pózniej***
(narracja Kaylie)
-
I jak Kay, cieszysz się? –
zapytała mnie Lio (nie wiem jak pisać niektóre imiona - przyp. aut.)
-
Cieszę, z czego? – zapytałam
zdziwiona.
-
No, jak to z czego? Przecież
już jutro ty, ja, Zoey, Ian i Kris jedziemy na miesiąc do rodziny zastępczej na
czas próbny, któreś z nas nareszcie wyrwie się z tego przeklętego domu
dziecka!!!
-
Chyba któreś z was. –
poprawiłam przyjaciółkę. – Z moim pechem i totalnym brakiem urody nikt nigdy
mnie nie adoptuje.
-
Oj, weź wyksztuś z siebie
choć trochę entuzjazmu...- powiedziała niemal, że błagalnym tonem, poczym
dodała – Nie wiem jak ty, ale ja idę się spakować. – po tych słowach podeszła
do swojego łóżka, wyjęła z pod niego walizkę i zaczęła wkładać do niej ubrania,
które wcześniej poskładała.
Westchnęłam i również zaczęłam się pakować,
trwało to jednak za krótko by zająć moje myśli na dłużej niż godzinę. Spakowaną
już walizkę z powrotem wepchnęłam pod mój wąski, niezbyt wygodny tapczan i
spojrzałam na zegar wiszący na ścianie pięcioosobowej sypialni (jednej z wielu)
więzienia dla sierot ups, to znaczy: domu dziecka. Była 21,13 miałam więc 57
minut do ciszy nocnej, wieczorną toaletę wykonałam niecałe dwie godziny temu.
Postanowiłam położyć się wcześniej i zasnąć.
Ach,
ciekawe jaka będzie ta nowa rodzina. – pomyślałam, niewiadomo kiedy odpłynęłam
w objęcia Morfeusza...
***
(narracja Carlise)
Jechałem właśnie z Rouse do sierocińca, z którego mieliśmy odebrać
piątkę dzieci. Alice mówiła, że dwoje z nich ma jakieś dary, miesiąc czasu
wystarczy nam by zaobserwować które z dzieciaków mają talenty, potem pod
pretekstem odwiedzin kuzynów Elezar sprawdzi jakie zdolności mają i przydatny
dar zostanie z nami. Niezły plan, chochlik[1] wymyśliła. Już prawie dojechaliśmy, więc
zwolniłem do dozwolonych sześćdziesięciu pięciu km\h. Personel domu dziecka na
pewno zdziwiłby się gdyby na podjazd wjechały dwa rozpędzone do trzy setki
samochody, a ich kierowcy oświadczyliby iż przybyli odebrać dzieci. Skręciliśmy
właśnie we właściwą ulice, włączyłem głośnik i powiadomiłem Rousalie.
-
Rouse, zwolnij. Ludzie. –
przed wyjazdem ustaliliśmy, że słowo „ludzie” będą naszym hasłem na wypadek
gdyby któreś z nas zaczęło się zachowywać zbyt nie ludzko. Nie sądzę by ktoś z
personelu ośrodka znał język polski – jest to w końcu niezbyt wielki kraik
leżący w północno- zachodniej Europie[2].
-
Tak jest szefie, bezpieczna
tożsamość przede wszystkim. – z tonu jej głosu wywnioskowałem, iż mówiąc te
słowa zasalutowała. Dobrze, że dziewczyna traktuje poważnie zawód łowcy. Jedną
z jej zalet jest to, że zawsze wykonuje rozkazy ( a, że nie zawsze z zapałem,
inna sprawa).
-
Tak trzymać generale, jestem
z was dumny. – ciężko westchnęła, przed wyjazdem już kilkakroć powiedziała mi,
co o tym wszystkim myśli.
Zatrzymaliśmy się przed ośrodkiem i równocześnie wysiedliśmy z naszych samochodów poczym skierowaliśmy się
do recepcji.
Był to niewielki, kwadratowy budyneczek o ścianach w kolorze
brzoskwini, wnętrze było przytulne: jasnobrązowe ściany, stary, pozłacany
żyrandol, w rogu mały, drewniany stolik zaraz przy nim obita w beżową skórę
kanapa na którą mam nadzieje nie będziemy musieli usiąść, jak na ludzkie oko
była pewnie w miarę czysta, ale wampirzym było widać, że dawno nikt jej nie
odkurzał.
-
dzie... dzień dobry. –
wybąkał jakiś czarno-włosy recepcjonista (pewnie zaszokowany urodą mojej córki,
która stała przed lobby).
-
Dzień dobry. –
odpowiedzieliśmy chórem.
-
Mieliśmy wziąć piątkę dzieci
na czas próbny. – oświadczyłem.
-
Na nazwisko? – zapytał, nadal
wielkimi oczami gapiąc się na Rouse.
-
Cullen. – powiedziałem.
Mężczyzna sprawdził coś w komputerze, niechętnie spuszczając wzrok z blondynki.
-
Zgadza się. Proszę chwilkę
poczekać – powiedział, a następnie ogłosił do mikrofonu – siostro[3]
Wialle, proszę przysłać dzieci dla państwa Cullen, niech podopieczni poznają
nowych rodziców.
(narracja Kaylie)
-
Dzień dobry dzieci.
-
Dzień dobry siostro Wialle. –
odpowiedzieliśmy wspólnie.
-
Lio, Zoey, Kristin, Ian i
Kaylie rodzice po was przyjechali, idźcie się przywitać.
Wzięłam mój bagaż i wolnym krokiem ruszyłam za moim ”rodzeństwem”. Może
ci rodzice nie będą znowu aż tacy źli. WRÓĆ!!!! Jacy rodzice!!? Pomieszkam z
nimi miesiąc, a potem mnie odeślą, jak wszyscy okresowi opiekunowie, nie
pamiętam ile razy się już tak rozczarowałam. Oczywiście postaram się zrobić
dobre wrażenie, choć wiem, że i tak nic to nie pomoże. A tak swoją drogą,
ciekawe ile lat mają nasi ro... opiekunowie, przecież mamy wszyscy po 16-17,
takich starych to się chyba nie adoptuje? No, jak będzie tak będzie. Zoey
właśnie otwierała drzwi do sekretariatu[4].
I wtedy mnie zatkało, przy ladzie stała para pięknych aniołów o blond włosach i
niezwykłych bursztynowych oczach mieli niezwykle bladą skórę prawie białą, a
sylwetki jak u modeli, ubrania skromne, lecz cóż
z tego, skoro ciuchy były najlepszych światowych marek i
najdroższych?!! Nie przesadzam, widziałam rurki tej kobiety na wystawie więc
wiem, że kosztują osiem stów. Ale to nie wszystko, oboje byli cholernie młodzi
facet miał pewnie dwadzieścia trzy lat, a kobieta dziewiętnaście, no max
dwadzieścia! Zerknęłam na ich dłonie i ujrzałam na serdecznych palcach złote
obrączki.
ONI SĄ
MAŁŻEŃSTWEM?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!
Dwadzieścia trzy lat ok., wiek
jako, tako do tego odpowiedni, ale nie dziewiętnaście!!!!!!!!!!!!
Wtem głos zabrał pan Grey - nasz recepcjonista:
-
Moi drodzy, to wasi nowi
rodzice pan i pani Cullen – powiedział po czym na powrót wbił wzrok w (dosyć
głęboki) dekolt „anielicy”. Hmmmm....
Cullen, Cullen; to nazwisko coś mi mówiło, ale nie wiedziałam co. Tak jakbym
już je gdzieś słyszała i to co najmniej
kilka razy. Eee, pewnie mi się tylko zdawało...
-
Am... tak właściwie... –
zaczęła blondynka, lecz mężczyzna uciszył ją subtelnym gestem ręki. – nie
spodobała mi się jego dominacja – Kobieta w mig zamilkła.
Nie umknęło to uwadze Grey’a, który spojrzał na p. Cullen’a wilkiem. Na
co mężczyzna posłał mu lodowate spojrzenie facet od razu się ogarnął.
- Jak się nazywacie, moi drodzy? - zapytał, zapewne aby zmienić temat.
-
Jestem Lio. – przywitała się
moja kumpela.
-
Ja, Kristin. – powiedziała
nieśmiało szatynka.
-
Nazywam się Ian. –
przedstawił się chłopak, zapatrzony w naszą nową opiekunkę... – och,
dobra, a co mi tam w myślach chyba można trochę pofantazjować, co nie? - MAMĘ.
Ach, jak to pięknie brzmi.... CENZÓRA!!!
-
Zoey. – rzuciła zazdrośnie
brunetka, wyrywając mnie z zamyśleń. Grrrrrrr nie cierpię jej, myśli, że jak
jest najładniejszą dziewczyną w domu dziecka to od razu zmiotłaby ze sceny Miss
World. Phi.
-
A ty, jak się nazywasz? –
zapytała blond włosa piękność, której zawdzięczałam wkurzenie tego plastiku
(czyt. Zoey). Podniosłam wzrok, okazało się, że dziewczyna patrzy swoimi dużymi
złotymi oczami prosto na mnie. Wzrok miała zimny, a twarz bez wyrazu. Zaraz,
zaraz... złotymi? Dziwne. Dziwne – ale piękne i wyjątkowe.
-
Y... y... kk... Kaylie... Mam
na imię Kaylie. – powiedziałam tak cicho, że nikt nie miał prawa tego usłyszeć,
a jednak.
-
Miło – powiedziała, lecz
takim tonem jak gdyby chciała powiedzieć „ zdychaj”.
-
To gdzie są wasze bagaże? –
zapytał pan C.
-
Stoją przed budynkiem. –
powiedziała znudzonym tonem pani C. Z
kont to wiedziała?? Blondyn pochylił się nad nią i wyszeptał jej coś do ucha.
Nie usłyszałam co.
Następnie blond-włosi małżonkowie ruszyli w stronę wyjścia, bez słowa
poszliśmy za nimi.
Weszliśmy na mały parking przed sierocińcem; stały tam takie
samochody jak zawsze:
Wolkswagen Rabbit, Wolkswagen Golf, cztery Fordy Fiesta i
autokar sióstr zakonnych. Minęliśmy te wszystkie maszyny i podeszliśmy do dwóch
pojazdów jak z bajki:
Lakiery o wyrazistych kolorach rozszczepiały promienie słońca, a na widok sportowych kształtów "odleciałby" nie jeden fan motoryzacji.
-
Troje z was jedzie ze mną, reszta z Rouse – powiedział
nieoczekiwanie blondyn. Rouse? Czy to właśnie tak miała na imię nasza nowa
opiekunka? – wyjdzie w praniu.
-
Z ROUSE!!! – wrzasnął bezmyślnie Ian. Kobieta spojrzała na
niego z politowaniem i prychnęła niczym zrzędliwa kotka. Oj, coś czuje, że się
nie polubimy – pomyślałam...
muzyka = Just Give Me A Reason (feat. Nate Ruess)
***
Oto i nn. W szkole opracowałam jeszcze drugą narracje Kay, więc nie jest ona zbyt piękna, muza też kiepsko dobrana, jakoś nie mogłam niczego dopasować. :-[ Jak poprzednio proszę o komentarze, wszelkie zastrzeżenia wezmę pod uwagę pisząc następny rozdział. Chciałabym też wiedzieć co sądzicie o wyjaśnieniach pod notką, bo w prologu pojawiło się niedomówienie.
Nie podam, jeszcze daty pojawienia się rozdziału II, ale zrobię to gdy tylko sama będę (w przybliżeniu) znała termin.
Wasza Krulica.
:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:-*:*
[1] Chochlik –
często używana ksywka Alice.
[2] Przykra
prawda, ale tak właśnie postrzegają nas większe kraje.L
[3] Personel
tego sierocińca tworzą głównie siostry zakonne.
[4] To tam nowi
rodzice czekają na dzieci. (dla niedomyślnych :-P).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli czytasz to komentuj, jeśli nie umiesz to napisz chociaż czy Ci się podobało. Klawiatura nie gryzie!