Rozdział V cz.II : Narracja „Potwora”*
Mrrr...
-
Mrrr... O tak! Mmm... właśnie tak! Och! – krzyczałam z
rozkoszy.
Byłam właśnie w jakiejś ciemnej uliczce, na północ od Las
Vegas. Wczoraj przysłano mnie tu, miałam chronić jakieś sześcioletnie dziecko z
darem, które było na celowniku jakiegoś mojego wiecznie głodnego Pokrewnego,
ale... jako, że ja się na niańkę nie nadaje, po prostu wykończyłam zagrożenie.
Co ona teraz robi, skoro tak jęczy? – takie pytanie na pewno
siedzi wam teraz w głowach. Otóż już wyjaśniam:
Aby dobrze wypełnić czas, który zaoszczędziłam, (na misje
miałam miesiąc) odnalazłam gang, ale nie taki z wypasem jak na filmach akcji,
tylko gang młodzików, którzy myślą, że jak będą ”niegrzeczni” to laski na nich
polecą. No i ja właśnie migdaliłam się z jednym takim, bodajże... Kill’em, czy
jakoś tak. Oczywiście jak mi się już znudzi to go zjem.
Mniam!
W prawdzie, żywię się zwierzętami, ale czasem pozwalam sobie
na drobne odstępstwa, a co mi tam, – w końcu kilka śmieci (czyt. popapranych
dzieciaków) mniej, to lepiej dla środowiska, więc mogę z czystym sumieniem
powiedzieć, że dbam o naszą planetę, nie??
Spojrzałam w niebo i zorientowałam się iż za chwilę zacznie
świtać.
-
Dośśść! – powiedziałam spokojnym, jednak stanowczym głosem.
Cóż, muszę przyznać się, że mam niewielkie problemy z mową.
Nic specjalnego, wiele wampirów nie kontroluje syczenia i warczenia podczas
mówienia. Kill jednak nie przestawał. O nie! Nie jestem słaba i nie będę się
kochać wbrew sobie! – pomyślałam.
-
Mówierrrrrrrrrrrę dośśśśćć! – krzyknęłam.
Brak reakcji.
Miałam dość, wgryzłam się w jego szyję i wyssałam krew.
-
Zzsawiodłam sssię na tobie. – szepnęłam do ucha trupowi.
Wtem ze sterty ciuchów zadzwonił mój telefon,
podbiegłam do niego zerkając na wyświetlacz, radości mojej nie było końca, gdy
zobaczyłam, że dzwoni mój brat, Carlisle. Tak bardzo go kocham!
Ochoczo wzięłam telefon w rękę i odebrałam:
-
Och, Carlissssslle! Witaj brrrraciszszszku!
-
Witaj. – usłyszałam w odpowiedzi, to nie był mój brat, tylko
Edward (czyt. super ”ciacho”, które, jako jedyne dotąd, mi nie uległo).
-
Witaj, Edie... – powiedziałam wiedząc, iż go tym rozzłoszczę.
-
Edward – poprawił mnie, po czym kontynuował – Carlisle
zaprasza cię do nas... weź resztę klanu.
-
Achchcha, ssstawimy sssię, dla brrrata zzzrobię wszszszyssstko
– odparłam chłodno.
-
Żegnaj, miło było cię ussłyszszeć. – powiedział sztucznie,
przedrzeźniając mnie.
-
Żegnaj. – odparłam krótko, by nie okazać smutku – dobrze
wiedział, że nie umiem mówić inaczej.
Rozłączyłam się.
Cisnęłam komórką o ziemię i ruszyłam w stronę domu, w ostatniej
chwili zawróciłam się po strój, bo przecież nie wrócę naga...
Muzyka =
* Tak swoją drogą zastanawiam się czy po tym fragmencie
połapiecie się kto jest Zabójczynią. ;)
Rozdzialik z dedykacją dla Domi!!!
Za to, że czytasz te wypociny (notki),
za to, że Twój kom. zawsze jest pierwszy,
za to, że przed napisaniem tej części dwa razy przeczytałam Twojego bloga,
za to, że nieświadomie podsunęłaś mi pomysł na dalszą akcję opowiadania (inny czytelniku, patrz szablon bloga Domi).
Za to, że jesteś/czytasz/piszesz/komentujesz, dzięki!!!
Jeju! Jak ja cię przepraszam że tak dawno nie zaglądałam.
OdpowiedzUsuńPowodem jest brak czasu spowodowany szkołą ;)
Rozdział bardzo mi się podoba, i jest ciekawy( lecz troszkę krótki) i mam nadzieję że dodasz
za niedługo kolejny.
Dziękuję też za dedykację, jest mi bardzo miło :D ( Jej! Pierwszy raz ktoś zrobił coś z dedykacją dla mnie )
Chciałam cię poinformować że prawdopodobnie będę musiała usunąć mojego bloga i konto na Google ponieważ mam kłopoty :( Lecz mam nadzieję tak się nie stanie :) Więc możliwe że będę pisała z innego konta.
Pozdrawia i życzy weny: smutna Domi
W tytule opowiadania jest błąd - powinno być liFe, nie liVe - to drugie to czasownik, a tu ewidentnie chodziło o rzeczownik
OdpowiedzUsuń